Pokolenie Ikarów

Idol Ich Troje uskarża się, że media flekują go, bo dziennikarze mu zazdroszczą. Zastanawiałem się, czegóż to ja mógłbym zazdrościć takiemu artyście? Chyba tylko dobrego samopoczucia i wiary w to, że jego dokonania mogą u przeciętnego inteligenta wywołać jakiekolwiek inne uczucia poza stanem zażenowania i potem irytacji.

Z jakiegoś powodu dotychczasowe rządy robiły wszystko, żeby naszej kulturze odstawić kroplówkę. Nie jestem wyznawcą spiskowej teorii dziejów, jednak pozwolę sobie nieśmiało wyrazić pogląd wykluczający tu przypadek. Wszak każdy przytomny mieszkaniec nadwiślańskiej krainy wiedział w roku 1989, że tym, co mamy do zaoferowania cywilizowanemu światu, nie są nasze wszystkie dwa sprawne samoloty, nie nasz przemysł kosmiczny, nie superbryczki z FSO ani wysoka technologia i Huta Katowice. Nie są to kiszone ogórki ani wódka wyborowa, lecz nasza kultura. Kiedy na początku lat 90. zaczął szaleć pośród młodego pokolenia (rozsiewany przez kręgi pewnych inżynierów dusz) wirus konsumpcjonizmu ze znanymi dziś konsekwencjami, wybrałem się do kolegów z TVP ze scenariuszem programu rozrywkowego, który w cyklicznych (raz w miesiącu) wydaniach promował-by młodych artystów, naukowców, wynalazców – mogących stanowić wzór do naśladowania. Mieli odpowiadać wizerunkowi spadkobierców ludzi renesansu, przyszłej awangardy, ludzi otwartych, nowoczesnych i atrakcyjnych, nie mających nic wspólnego z typem pryszczatego mola książkowego i nieudacznego odmieńca. Do pierwszych programów upatrzyłem już sobie m.in.: młodego chirurga (żeglarza i zarazem znawcę twórczości Wagnera), 25-letnią poliglotkę (9 języków), młodego architekta (zarazem muzyka, malarza i grafika komputerowego), plastyka (jednocześnie muzyka i karatekę) oraz urokliwie zakręconego informatyka, poetę, muzyka, znawcę kultury antycznej i lotniarza w jednej osobie. Na marginesie dodam, że dziś trojga z wymienionych już w Polsce nie ma z powodów, o których napiszę za chwilę. Po przeczytaniu scenariusza kolega stwierdził:

– Pomysł fajny, ale drogi. Tak powiedzą. Wiesz… tu w telewizji chodzi im o tanią balangę.

Jak nie Ich Troje, to jakieś programy biesiadne. Git jest. Super. W TVP już 2-krotnie widziałem zwiastun filmu o fenomenie (!?) leadera Ich Troje. Idol uskarża się, że media flekują go, bo dziennikarze mu zazdroszczą. Zastanawiałem się, czegóż to ja mógłbym zazdrościć takiemu artyście? Chyba tylko dobrego samopoczucia i wiary w to, że jego dokonania mogą u przeciętnego inteligenta wywołać jakiekolwiek inne uczucia poza stanem zażenowania (za pierwszym razem) i potem irytacji (kiedy jest tej duchowej chłosty ponad miarę).

Wróćmy jednak do spraw istotnych. Mam kontakty ze studentami kilku polskich uczelni muzycznych i z młodymi plastykami. Oni powinni być kontynuatorami polskich sukcesów w obydwu dziedzinach sztuki. Nazywam tę wspaniałą młodzież pokoleniem Ikarów, choć to nie do końca nazwa adekwatna, wszak Ikar nie był pozbawiony nadziei i podjął śmiały zamiar. A ta młodzież pozbawiona jest nie tylko szans, ale nawet nadziei. Jednak są Ikarami, bo mieli ambicje wznieść się ponad przeciętność i granice wyobraźni polskich polityków. Teraz, kiedy Lech Wałęsa nastraszył nas zapowiedzią walki o prezydenturę, mamy do zaoferowania Europie coś jeszcze. Numer bardzo spektakularny. Gdyby Lech Wałęsa wygrał, a Leszek Miller nadal był premierem, to ci dwaj elektrycy zmajstrowaliby takie zwarcie, jakiego Europa jeszcze nie widziała!

Oto akademik szkół artystycznych w jednym z dużych miast. Zdecydowana większość (99 procent) tych młodych artystów (muzyków i plastyków) to ludzie mający świadomość, że po studiach, z tytułem magistra sztuki zasilą rzesze bezrobotnych. Pracownicy najbliższej stacji benzynowej żartują, że spokojnie mogliby utrzymać firmę bez konieczności sprzedawania paliw, bo studenci z tego akademika zapewniają obrót, kupując alkohol. Rozgoryczeni, piją ponad miarę. Widząc czarno swoją przyszłość, starają się zachłannie ciułać każdą chwilę beztroski z tworzonego desperacko zbiorowego szaleństwa, aby zachować na potem chociaż wspomnienia z okresu życia studenckiego. Przypomina to bal na Titanicu. To sprawa ostatnich 2-3 lat. Przedtem tak nie było.

Życie muzyczne w naszym kraju praktycznie obumarło. Młodzi muzycy, zaczynający studia z myślą o przyszłej pracy w orkiestrach, są praktycznie bez żadnych szans. Podejmowanie prób zatrudnienia się w orkiestrach zachodnich uwarunkowane jest posiadaniem jakiegoś kapitału wyjściowego. Soliści – skrzypkowie i pianiści – też w Polsce nie mają szans na zatrudnienie, bo przy obecnej „intensywności” życia muzycznego w Polsce praca jest na dobrą sprawę dla jednego skrzypka i jednego pianisty w ogóle. Soliści skazani są więc na karierę międzynarodową. Żeby w ogóle podjąć taką próbę, trzeba być już na starcie milionerem.

Marzeniem wszystkich bez wyjątku studentów tej uczelni jest wyjazd z Polski. Wyjazd nierealny bez względu na koszty. To dramat nie tylko tych młodych ludzi, ale także ich rodziców, bo kształcenie muzyka trwa aż 17 (!) lat. Kształcenie dość kosztowne. To wręcz poważna inwestycja. Dodać należy, że proces kształcenia muzyka jest pasmem wielkich wyrzeczeń, choć na pozór mało dolegliwych w sytuacji, gdy muzyka to ich pasja. Ale im większa pasja, tym większe rozgoryczenie w momencie, kiedy na drodze do sukcesu stoją przeszkody zgoła prozaiczne. Kiedyś na tych łamach zacytowałem za Gazetą Wyborczą kwoty (w sumie 30 milionów zł), jakie nasze państwo wydało w ubiegłym roku tylko na kadrę narciarzy, łyżwiarzy i saneczkarzy. Poza A. Małyszem i J. Marczułajtis pozostali osiągnęli wyniki kompromitujące. Taką kwotą mogliśmy sfinansować roczne studia za granicą aż 600 studentów szkół artystycznych!

Rozmawiałem niedawno z młodym artystą plastykiem. Jest niby w komfortowej sytuacji. Kończąc kierunek designerski, jeszcze jako student zdobywał nagrody. W tym roku jego projekt znalazł się w finałowej puli konkursu rozpisanego przez jeden z największych zaoceanicznych koncernów w świecie. Może podjąć pracę w solidnej firmie w Europie. Ze względów rodzinnych wolałby jednak znaleźć zatrudnienie w Polsce.

– Ale tu nie liczy się talent ani kreatywność, tylko układy – mówi.

Pracuje na zlecenie innego, mającego znajomości plastyka, robiąc czarną robotę przy wystrojach nuworyszowskich rezydencji, projektowanych pod gust właścicieli. Twierdzi, że już nie może dłużej gwałcić swojego poczucia estetyki i jednak z Polski wkrótce wyjedzie. Jego co bardziej zdolni koledzy już to zrobili, bo – jak twierdzi – w Polsce zapotrzebowanie na sztukę sprowadzono do sztuki przeżycia.

Inny przykład. 26-letni Tomasz Bagiński z Białegostoku ma szansę zdobyć Oscara. Jego 6-minutowy film – animacja komputerowa Katedra – to już laureat nagrody na najbardziej prestiżowych na świecie targach komputerowej grafiki. Otrzymał też propozycję współpracy z animatorami Gwiezdnych wojen, ale ma ambicję zrobienia w Polsce niszowego długiego metrażu. Obserwując z boku to, co dzieje się w środowisku polskiego filmu, nie wróżę temu młodemu twórcy powodzenia w zdobywaniu środków na realizację tego projektu. Prędzej swoje marzenia spełni za granicą. Cała czołówka polskich informatyków i grafików komputerowych wyemigrowała (głównie za Ocean) nie dlatego przecież, że od polskiej kuchni wolą amerykańskie ziemniaki w proszku i hamburgery. I tym sposobem biedne państwo, ponoszące najpierw koszty kształcenia tych, którzy w sztafecie pokoleniowej powinni za parę lat rozsławiać nasz kraj – dzięki porażającej głupocie rządzących – popycha ich do emigracji. Akurat tę młodą awangardę, mającą zmniejszać cywilizacyjny dystans, dzielący nas od reszty Europy.

W obliczu tych faktów rzeczywiście za parę lat kojarzeni będziemy w Unii tylko z kiszonymi ogórkami. Naszym dramatem jest poziom klasy politycznej. Granice jej wyobraźni wyznacza horyzont 4-letniej kadencji. Co to za interes dla tak myślących polityków zajmować się elitą wybitnie uzdolnionej młodzieży? Ta garstka ludzi nie zapewni wyborczego sukcesu…

W czerwcu rozmawiałem z artystą, który powołał do życia fundację, mającą pomagać utalentowanej młodzieży artystycznej.

– Banki i biznesmeni opędzają się ode mnie, jak od natrętnej muchy – powiedział z goryczą. – Ale gdybym zechciał gdzieś w powiatowym mieście zorganizować wybory miss mokrego podkoszulka, to kasa by się znalazła i jeszcze mógłbym upić pół miasta.

Naprzeciw Urzędu Rady Ministrów i na rzut czapką od Sejmu jest usytuowany pomnik Fryderyka Chopina. Ale polskich polityków prędzej można spotkać na stadionie Legii niż na koncercie pod tym pomnikiem. Stać ich tylko na powtarzanie, niczym zdarta płyta, wyświechtanego już frazesu o zachowaniu tożsamości kulturowej w Unii Europejskiej. Zobaczmy, jak wygląda to w praniu. Kiedy w kwietniu przeprowadzałem dla Gentlemana wywiad z ministrem Celińskim, z dużą dozą sceptycyzmu oceniałem jego szanse w starciu z filmowcami, którzy z niejednego pieca chleb już jedli. I wykrakałem…

Andrzej Celiński; Fot. ArchiwumCzy wyobraża ktoś sobie, żeby nasz obiecujący lekkoatleta Paweł Czapiewski, po wielomiesięcznych przygotowaniach (na nasz koszt), raptem nie pojechał na zagraniczne zawody, bo nie miał pieniędzy na bilet i hotel? A przydarzyło się to – już trzeci raz – młodemu artyście, który po całorocznych przygotowaniach (na swój koszt) do udziału w konkursie we Włoszech – właśnie nie pojechał z powodu braku pieniędzy na bilet i hotel. Przedstawiciel fundacji, mającej sfinansować wyjazd, rozłożył w ostatniej chwili ręce, twierdząc, że zdobycie teraz pieniędzy na kulturę graniczy z cudem. Działo się to dokładnie w tym czasie, gdy Pierwszy Polski Kibic udostępnił swój prezydencki samolot piłkarzom, mającym w Korei rozsławiać Polskę i budować nasz (?) prestiż. I zrobił to po swojemu na oczach miliarda ludzi Tomasz Hajto, kopiąc leżącego Portugalczyka po barbarzyńsku, ale tak, żeby sędzia nie widział. Jego zwoje mózgowe nie były w stanie wygenerować myśli, że kamera może widzieć więcej niż sędzia. To jest też forma dawania świadectwa naszej tożsamości kulturowej.

W prasie (Życie, 2 sierpnia) czytam, że minister Łybacka (teraz także od sportu), szefowa SLD w Poznaniu, daje z publicznych pieniędzy lekką ręką klubowi Lech Poznań 16 milionów zł. Lech ma tysiące wiernych kibiców, zatem taki gest to gwarancja sukcesu pani minister w kolejnych wyborach. Ta kwota zapewniłaby zagraniczne studia (przez rok) 300 utalentowanym artystom. Narodowy Instytut Fryderyka Chopina zamierza fundować zagraniczne studia utalentowanym pianistom. Na razie tylko zamierza, bo nie ma pieniędzy.

Pora uświadomić społeczeństwu, jak ogromne straty ponosimy w konsekwencji prymitywnych kryteriów, jakimi kierują się politycy w kreowaniu naszej rzeczywistości i naszego wizerunku na świecie. Ten problem aż prosi się poważnej debaty telewizyjnej przy otwartej kurtynie. Programu z udziałem ministra kultury, ministra sportu, posłów z tych komisji, czołowych sportowców i wybitnie utalentowanych młodych artystów, a wreszcie – dziennikarzy sportowych i tych od kultury. Najpierw wypadałoby zapytać ministrów o ich budżety. Potem zapytać wprost, co państwo oferuje młodemu artyście (mającemu wkrótce rozsławiać nasz kraj) w tym czasie, gdy np. lekkoatleta zimą trenuje na antypodach, a wiosną realizuje wysokogórski cykl treningowy w Alpach? Zapewniam, że po tych dwu pytaniach temperatura dyskusji dojdzie do zenitu. Copyright na taki program oddaję dla dobra sprawy za darmo. Kto się odważy?